Na koniec dygresja odnośnie braku wyobraźni i myślenia o konsekwencjach swoich działań dla innych, którą prezentują niektórzy turyści. Doświadczenia własne.
Pierwszy problem: narciarze.
Podchodząc na Turbacz od północy, czerwonym szlakiem pieszym, pokonujemy około 250-cio metrowy odcinek pomiędzy gęstymi, młodymi iglakami. Przez większość czasu ścieżka ma mniej więcej metr szerokości (szczególnie zimą) a widoczność na niej to maksimum kilka metrów (do najbliższego zakosu). Jak można się domyśleć spotkanie z poruszającym się szybko w dół narciarzem (około 40 metrów spadku na tym odcinku), jest zdecydowanie tym, czego chcielibyśmy tam uniknąć.
Mnie się nie udało, miałem natomiast to szczęście, że zdążyłem uskoczyć w sytuacji kiedy zjeżdżała, pierwsza z trzech osób. O dwóch kolejnych zostałem poinformowany więc spokojnie czekałem aż mnie miną, natomiast za każdym razem swoją obecności powodowałem to samo zdziwienie. Jak to? To tutaj można się zderzyć z kimś podchodzącym?
Problem drugi: rowerzyści.
O tym, że okolice są (również ze względu na dużą ilość ścieżek rowerowych) często nawiedzane przez rowerzystów – wiadomo. Niestety część z nich zakłada, że to inni mają uważać na nich a nie odwrotnie. I uciekać na widok pędzących pod 50 km/h pojazdów. Szczegół, że od momentu zarejestrowania takiego rajdowca do chwili minięcia nas mijają w najlepszym razie pojedyncze sekundy.
Zatem dla przypomnienia: W przypadkach, kiedy przebieg trasy pieszej, narciarskiej, rowerowej lub konnej pokrywa się, pierwszeństwo na tej trasie posiadają kolejno: (1) turyści piesi, (2) turyści na nartach, (3) rowerzyści, (4) turyści na koniach.