Miłe złego początki
Rok 2020 zaczął się wyśmienicie. Już 3 stycznia udało mi się ruszyć w góry i przy pięknej zimowej pogodzie przejść Sokolą Perć. Wycieczka do schroniska pod Turbaczem, tydzień później, również przy słonecznej aurze.
Z kolei wyjście na Szczebel, zamiast podejścia w śniegu i lodzie, zaoferowało pąki na drzewach na szczycie (w styczniu!). Ale przy okazji również widok, którego się nie spodziewałem, bywając tam zwykle latem. Tatry nad Luboniem Wielkim.
Po drodze były też dwie pierwsze styczniowe wyprawy w Tarty. Cisza i spokój na Sarniej Skale a potem ponownie piękna pogoda i widoki na Gęsiej Szyi.
Śniegu w górach nie było na początku zimy zbyt dużo, a z czasem okazało się, że była to jedna z najmniej śnieżnych zim w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Niemniej styczeń był najlepszy górsko dla mnie w historii wyjazdów.
Zmierzając ku pandemii
Na luty plany były równie bogate. Niestety pokrzyżowała je pogoda i kilkudniowa choroba. Skończyło się na jednym wyjeździe na Przehybę. Obrazy płynące z Chin i analizy, które każdy mógł sobie wykonać samodzielnie, skłaniały raczej do pójścia do sklepu po zapasy niż do myślenia gdzie by tu pojechać.
A później przyszedł marzec i wydarzenia nabrały tempa.
Ostatnie na wiele miesięcy wyjście do kina, ostatnia impreza rodzinna, ostatni dzień w biurze. Wreszcie ostatni wyjazd w góry na długie 52 dni. Za to z przytupem, bo pierwsze wejście na Radziejową zimą, częściowo przecierając szlak.
Nadchodzące tygodnie pokazały, że poleganie tylko na komunikacji publicznej znacząco ogranicza górską eksplorację. Busy zniknęły, ludzie pozamykali się w domach, świat zmienił się gwałtownie i bez zapowiedzi.
Jeśli człowiek przyzwyczaił się do częstotliwości średnio przynajmniej jednego wyjazdu w tygodniu, przez kilkanaście kolejnych miesięcy, to było to trochę jak zderzenie ze ścianą.
Czas na oddech
Kiedy w końcu udało się wyrwać z Krakowa w pobliskie góry, wiosna była już bardzo zaawansowana. Jako sukces mogę sobie zaliczyć nie przerwanie łańcucha przynajmniej jednego wyjazdu w miesiącu.
Po takiej przerwie górskie powietrze smakowało zupełnie inaczej. Nawet jeśli był to „tylko” grzbiet Lubomira.
W kolejnym miesiącu odbyły się dwie wycieczki samochodowe ze znajomymi. Było tłoczno, bo ludzie pozamykani tygodniami i nie mający specjalnie wyboru, nagle odkryli góry. W takiej atmosferze przyszło świętowanie jubileuszowego dwusetnego wyjazdu górskiego – w trakcie zdobywania Lubania.
I znowu prawie miesiąc przerwy. Pogoda, która w czasie marcowo-kwietniowego lockdownu była niezmiernie łaskawa (irytując nieustannie), popsuła się a weekendy nieco odstraszały.
Wakacje
W wakacje wszyscy łudziliśmy, że najgorsze już za nami, więc cała polska ruszyła w teren.
Lipiec to w sumie sześć wyjazdów, w różne pasma. Co ciekawe pięć kolejnych tras (licząc czerwiec to nawet siedem!) z wieżą widokową po drodze.
Sierpień równie udany. Po latach powrót na Pilsko, tym razem przy dużo lepszej pogodzie (w końcu coś było widać na wierzchołku). Powrót po jeszcze dłuższym czasie na Skrzyczne (jedna z pierwszych samodzielnych wycieczek górskich).
Ale co ważniejsze – intensywne wakacje w Sudetach i zupełnie nowe szlaki w Karkonoszach, trasy z najwyższymi szczytami Gór Izerskich i Gór Sowich.
Nadchodzi jesień
Niestety najgorsze dopiero miało nastąpić.
Wrzesień, tak udany w 2019 roku, zaowocował tylko trzema wyjazdami w Tatry, wszystkimi związanymi z Czerwonymi Wierchami. W tym mój ulubiony fragment przez Dolinę Tomanową. A i tak z perspektywy kolejnych miesięcy można powiedzieć, że przynajmniej były jakieś. Od stycznia zdążyłem się mocno stęsknić za najwyższymi górami.
W międzyczasie była jeszcze wizyta na Jałowcu i w karczmie Rzym ze znajomymi i przypadkowy udział w biegu na orientację, który odbywał się w tamtej okolicy.
Pasmo Lubomira
W kolejnych miesiącach sytuacja na froncie walki z chińskim wirusem pogorszyła się w kraju znacząco. W konsekwencji również dostęp do gór znowu uległ pogorszeniu. Zarówno przez komunikację publiczną jak i znajomych posiadających samochody. Zrobiło się mówiąc wprost nieciekawie.
Pozostał bezpieczny (szybki, wczesny dojazd, niemal bezludnie na trasie, dużo możliwości powrotu) kierunek: Lubomir.
Czy można wielokrotnie jechać w to samo miejsce i się nie znudzić? Ostatnie trzy miesiące pokazały, że można. Droga ponad celem.
Plusy i minusy roku 2020
-
Rekordowy styczeń i lipiec
W styczniu, lipcu i sierpniu było "jak dawniej". Co więcej, ilość kilometrów na trasie w styczniu i lipcu najlepsza w historii!
-
Zachowana ciągłość wycieczek
Mimo problemów, udało się przynajmniej raz w każdym miesiącu, wyjechać w góry. Jednakże w przypadku siedmiu był to TYLKO raz.
-
Sudety
Intensywne wakacje w Sudetach. Nowe szlaki w Karknoszach, pierwsze trasy w Górach Izerskich i Sowich.
-
Towarzystwo
Aż 14 wypraw w towarzystwie innych osób (łącznie dziewięciorga). W niektórych wypadkach to górskie spotkania po wielu latach 🙂
-
Wieże widokowe
Ewenementem w 2020 roku było odwiedzanie wierzchołków na których znajdują się wieże widokowe (łącznie 8 różnych).
-
Narty w schowku
Kupione na początku roku narty przeleżały w schowku cały rok. Nie dość, że problemy z wyjazdami to jeszcze ze śniegiem...
-
Dużo mniej gór
Spadek dystansu o prawie połowę w stosunku do 2019 roku. Odczuwalny szczególnie w najlepszym okresie w górach: jesieni.
-
Bez Babiej i grani Tatr Zachodnich
Ponownie nie udało się wejść zimą na Babią Górę. Przejście grani pomiędzy Wołowcem a Kończystym Wierchem znowu odłożone.
-
Bez rekordów i formy
Nie doszły do skutku próby dystansowe i podejściowe - brak okazji ale też i formy, która przez siedzenie w domu spadła drastycznie.